
Kolejny krok – zmieniam nazwę
Przyszedł czas na kolejną zmianę. Tym razem zmianę, której się boję, którą chyba strzelam sobie trochę w kolano, ale czuję, że jest ona potrzebna w moim rozwoju.
Czas na zmianę nazwy...
Ale zacznijmy od początku.
Kiedy zaczynałam tworzyć swoją markę – Pracownia za miastem, byłam osobą, która nie miała pojęcia o tym co powinna robić, żeby zaistnieć na rynku. Coś tam sobie dłubałam – trochę tego, trochę tamtego. Fascynowało mnie drewno, szkło, włóczki, malowanie, wypalanie, upcyklingowanie. Słowem TOTALNY MISZ-MASZ!
A prócz tego pracowałam w szkole jako nauczycielka przedmiotów artystycznych, w Filharmonii Łódzkiej jako artysta chóru i w Zgierskim Klubie Karate jako pomocnik trenera. Niezły rozstrzał, prawda?
To był rok 2010.
Zresztą od dziecka byłam nauczona biegać z zegarkiem w ręku ze szkoły do szkoły, z wciskaniem pomiędzy zajęciami prac domowych, które kiedyś trzeba było odrobić.
Jak więc łatwo się domyślić – miałam dość dużo na głowie (jeszcze dwóch synów, których wychowywałam jako rozwódka) i na nic tak naprawdę czasu. Nie było opcji, żeby mocniej się zagłębić w coś konkretnego.
To był bardziej czas, w którym łapałam wszelkie możliwe fuszki aby mieć możliwość dołożenia paru groszy do pensji, bo życie kosztowało.
Ale w którymś momencie poczułam się już tym wszystkim bardzo zmęczona. Potrzebowałam oddechu, chwili dla siebie i chyba po prostu wolności.
Zaczęłam po kolei rezygnować z Filharmonii, z Karate, a w końcu w 2017 ze szkoły.
I wtedy się zaczęło. Bo niby firmę otworzyłam w 2010, ale tak jak napisałam wcześniej – była to bardziej dłubanina i łapanie fuch niż porządne jej prowadzenie, o którym nie miałam krzty wiedzy. A zatem kursy, kombinowanie, jedna marka z personalizowanymi prezentami, druga z poduszkami, trzecia z wyrobami z włóczek, czwarta z aromaterapią, piąta z projektowaniem graficznym i gazetką reklamową…………….
Nawet jak teraz to wypisuję, to czuję ten ogrom pracy, który nosiłam na barkach. Ale muszę przyznać, że coraz bardziej się wkręcałam i sprawiało mi niesamowitą frajdę i dobrą zabawę rozkręcanie tych wszystkich biznesów.
Tylko, że… Przez ten rozstrzał miałam wokół siebie wieczny bałagan i rozgardiasz i znów ogromną presję czasu, aby to wszystko ogarnąć i nikogo z odbiorców nie zawieść.
Oczywiście marne były na to szanse i znów dopadło mnie zmęczenie. I takie ludzkie zniechęcenie. Tym bardziej, że mimo wysiłków nie byłam w stanie osiągnąć tego, co sobie zakładałam.
A potem, w roku 2022 zaczęłam rozumieć stwierdzenie, że:
mniej znaczy więcej.
Że im mniej będę mieć marek, tym bardziej będę się mogła skupić na ich prowadzeniu, wymyślaniu strategii, mediach społecznościowych itd, itp. Że kolejne marki owszem, bo dobrze mieć kilka nóg biznesowych, gdyby jakaś padła, ale dopiero wtedy, kiedy jedna jest wyprowadzona na prostą i działa na zasadzie kuli śniegowej. Że łapanie zbyt wielu srok za ogon prowadzi do tego, iż wszystko traktuje się po łebkach i tak naprawdę nie da się w pojedynkę doprowadzić do spektakularnych rezultatów.
I dlatego w tej chwili prowadzę równolegle tylko dwie firmy. Pracownię za miastem i Szkołę Rękodzieła za Miastem
Ale oczywiście zanim dojrzałam, że i w obrębie jednej marki nie warto szaleć zaczęłam w Pracowni za miastem wprowadzać: czapki, szaliki, rękawiczki, swetry, sukienki, torby i jeszcze miałam tysiąc innych pomysłów.
Wszystko co prawda było włóczkowe, ale znów było tego za dużo. I jak ktoś mnie pytał, czym się zajmuję, to nie potrafiłam szybko odpowiedzieć tak, aby brzmiało to zachęcająco na tyle, aby druga osoba miała ochotę zajrzeć i sprawdzić, a najlepiej zajrzeć i ze mną pozostać oraz korzystać z moich propozycji.
Zatem i tutaj podjęłam decyzję dużych cięć. Wyrzuciłam WSZYSTKO, prócz nakryć głowy. Teraz jak powiem, że robię czapki inne niż inne, zazwyczaj wzbudzam zainteresowanie. I szczerze mówiąc spokojnie wyżywam się artystycznie robiąc tylko to.
Dzięki tym posunięciom mogłam więcej czasu poświęcić na rozwój marki a co za tym idzie zacząć ją wprowadzać na wyższe levele.
W trakcie tych działań, między innymi dużo rozmawiałam z moimi Klientami i Sympatykami, którzy zwrócili mi uwagę na jedną, acz bardzo istotną rzecz.
Otóż na pierwszy rzut oka nazwa i samo prowadzenie mediów społecznościowych dawało sygnały, że moje produkty są skierowane dla osób, które uwielbiają włóczyć się po lesie, bezdrożach i dzikich miejscach.
Szczerze mówiąc, taki był mój początkowy zamiar, ale po wprowadzeniu czapek bardziej eleganckich i finezyjnych, chciałam jednak docierać do osób, które czapki zakładają także do miasta: idąc do pracy, jadąc z koleżankami na fitness, wyjeżdżając na trip, czy idąc na randkę.
Jak sami widzicie – nazwa zaczęła się gryźć z odbiorcą.
Dodatkowo bardzo chcę wypuścić moje produkty na całą Europę, a tam Pracownia za Miastem byłaby i trudna do wymówienia, i do zapamiętania, i do zapisania.
A tworzyć kolejnej marki na Europę i zaczynać budowania społeczności od zera, to ja już zdecydowanie nie chcę…
Zatem wymyśliłam sobie dwa warianty. Pierwszym było moje nazwisko, ale wyobraźcie sobie, że domena marczewska.pl była niedostępna…
Zatem w ruch poszedł wariant drugi – Pracownia numer 75.
W skrócie Pracownia no.75,
a w jeszcze większym skrócie no.75
Domena no75.pl była wolna a zatem……… decyzja została podjęta.
Zatem już podsumowując:
– asortyment zostaje ustalony na: nakrycia głowy inne niż inne (czapki, berety, kapelusze i co tam jeszcze można mieć na głowie),
– nazwa zostaje ustalona na bardziej światową i pasującą i do odbiorcy idącego do lasu, jak i
wybierającego się do miejskiej dżungli – no.75,
– Mania (czyli ja) zostaje ta sama – dbająca o:
ekologię,
produkty najwyższej jakości,
poszanowanie zwierząt.
I to by było na tyle.
Więcej tu wyszło wprowadzenia, niż wyjaśnienia samego tytułu, ale chciałam Wam pokazać, z czego te wszystkie zmiany wyniknęły, co mnie do nich popchnęło i skąd taki, a nie inny pomysł.
Wszystkie moje działania czegoś mnie uczyły, ze wszystkich mogłam wyciągać różnorakie wnioski, i na pewno wszystkie zrobiły ze mnie bardziej dojrzałą i świadomą przedsiębiorczynię.
Nie żałuję ani jednej, podjętej wcześniej decyzji.
No, może trochę przewalonych na, patrząc z perspektywy, głupoty pieniędzy, ale to właśnie one (te głupoty i decyzje, nie przewalone pieniądze) doprowadziły mnie tu, gdzie jestem.
Dzięki nim poznałam Was – cudownych ludzi, którzy są moimi Klientami, Sympatykami często też Przyjaciółmi.
I z ręką na sercu mogę powiedzieć – kocham to, co robię :).
Oczywiście mam już mnóstwo nowych pomysłów na rozwinięcie numeru 75, ale to już temat na zupełnie inny artykuł.

Zapraszam zatem do mojego staro-nowego świata, w którym powstają nakrycia głowy inne niż inne <3.
A jeśli masz do mnie jakieś pytania – pisz w komentarzu – na pewno odpowiem.
Ściskam – Mania #szefowaczapek

